2013-08-16
Mrożek nie żyje?
Czekam teraz na jego pośmiertne odznaczenie. U nas nadal się wierzy w moc zmarłych przodków. Skoro dla nas coś mogą, to znaczy, że jakoś dla nas istnieją - i vice versa. Trumny ozdabiamy orderami.
Mrożka kiedyś spotkałem, a przynajmniej tak mi się wydawało. Wiosennym rankiem wchodziłem z ulicy Emilli Plater do tunelu przy Dworcu Centralnym, spiesząc na „mój“ pociąg do Krakowa, kiedy z przeciwnej strony wychodził po schodach Mrożek. Poznałem go także po tym kapeluszu i płaszczu. Minęliśmy się, a ja do siebie powiedziałem zaskoczony: „Niesamowite“. I odwróciłem się. On widać mnie usłyszał, gdyż odwrócił się także. Zrobiłem więc krok w jego kierunku. „Pan Sławomir Mrożek, jak sądzę.“ (I od razu przypomniało mi się stanleyowskie „Dr. Livingstone, I presume.“). „Nie“, odpowiedział. „Och, przepraszam Pana, jakie to musi być krępujące, takie podobieństwo do geniusza. Ale na wszelki wypadek, gdyby się coś miało zmienić, życzę Panu wszelkiej pomyślności.“ Ubawiła mnie ta sytuacja. Odwróciłem się, ale kątem oka jeszcze z nim byłem. Czy mi się zdawało, że widzę jego uśmiech? Potem przyszła refleksja, że może się początkowo przestraszył. Z historią nie rozstaniemy się nigdy. Ja także tak raz odpowiedziałem. Jesienią 1968 r. A przecież Mrożek był emigrantem - nie tylko wewnętrznym.