2018-04-26
Andrzej Rakowski nie żyje
Odszedł już trzy tygodnie temu, ale ja się z tym jeszcze nie oswoiłem. Wspomnienia o człowieku tak skomplikowanym i wybitnym napisać nadal nie potrafię. Poznaliśmy się prawie sześćdziesiąt lat temu w akademickim sanatorium zakopiańskim. Stał się mym przyjacielem, a po marcu 1968 r. okazał się też przyjacielem, którego poznaje się w biedzie. Dla wielu innych był po prostu uczonym akustykiem, inżynierem po studiach politechnicznych i teoretykiem muzyki po studiach artystycznych, specjalistą w zakresie akustyki muzycznej i reżyserii dźwięku, organizatorem uczelnianej Solidarności, rektorem warszawskiej PWSM, członkiem PAN, człowiekiem aktywnym międzynarodowo.
Jego córka, Dorota Pawłowska, wypowiedziała na powązkowskim spotkaniu żałobnym następujące słowa:
Zastanawiałam się, jak to zrobić, żeby wspomnienia po Tacie, i to co było dla Niego ważne w życiu – nie zniknęły, jakoś zostały z nami. A potem pomyślałam, że to przecież już z nami jest…
Mój Tata był naukowcem, takim w starym stylu. Mam przed oczami obraz jak siedzi w pokoju przy biurku, pije mocną herbatę i pisze coś automatycznym ołówkiem na pustych kartkach. Nigdy nie nauczył się pisać na komputerze.
Myślałam, że taki styl już odszedł do przeszłości. Ale popatrzyłam na siebie wczoraj w nocy, kiedy przygotowywałam te słowa. Na biurku miałam mocną herbatę, w ręku automatyczny ołówek - po Tacie – a przed sobą dużo pustych kartek…
Mój Tata kochał muzykę i chciał, żeby inni ją kochali. To nawet bywało męczące, kiedy Tata wciąż mówił, że w szkołach brakuje edukacji muzycznej.
Na wakacjach uwielbiał grać na gitarze i śpiewaliśmy przy ognisku; w samochodzie śpiewaliśmy po drodze.
Myślałam kiedyś, że w dorosłym życiu będę chciała się od tego uwolnić. A tymczasem – od trzydziestu lat uwielbiam śpiewać w chórach. A po drodze na wakacje z moimi dziećmi – śpiewamy w samochodzie piosenki „Czerwonych Gitar”…
Tata lubił ludzi, był dla nich zawsze bardzo cierpliwy i uprzejmy. Chyba wszyscy, którzy się z Nim zetknęli tak Go pamiętają. Myślę, że może dzięki temu to, co miał do powiedzenia było bardziej zapamiętywane.
A ja chyba dostałam od Niego umiejętność przyjaznego patrzenia na świat.
Mój Tata wciąż wyjeżdżał. Odkąd pamiętam, zawsze był w podróży, jechał na konferencje, wykłady. Bywało, że dopiero po tygodniu orientowałam się, że wrócił z jednego wyjazdu i już wyjechał gdzie indziej.
Nie wiem, jakby było, gdyby nie wyjeżdżał. Ale wiem, że dzięki tym wyjazdom Tata miał znajomych na całym świecie. Spotykaliśmy się z nimi całą rodziną, kiedy podróżowaliśmy wspólnie i kiedy oni przyjeżdżali do Polski.
I właśnie to – wspomnienia zwykłych, przyjacielskich spotkań z naukowcami z całego świata – to jest mój kapitał na całe życie, który dostałam od Taty. Teraz sama się tak spotykam i jest to dla mnie bardzo cenne.
Tak jak mówiłam – Tata bardzo często wyjeżdżał i wracał. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni w naszej rodzinie. Dlatego dzisiaj możemy spokojnie powiedzieć Mu: Do zobaczenia. (11 kwietnia 2018 r.)