2014-01-06
Xenophobia does not pay-off?
Premier Cameron krytykuje pracujących w jego kraju Polaków za to, że niektórzy z nich utrzymują swoje dzieci w Polsce.
Wielokrotnie opowiadałem znajomym następującą historyjkę, zasłyszaną w 1981 r. na statku płynącym corocznie Renem z Bingen do Bonn, ze stypendystami Fundacji Humboldta na pokładzie. Kiedyś stypendystka z Londynu rozmawiała w czasie takiej wycieczki po angielsku z Niemcem o obcokrajowcach w RFN i ten Niemiec w pewnym momencie powiedział: You are a foreigner, aren’t you? Na co ona: No, I am British. Brytyjczyk był, o wiele dawniej, wszędzie u siebie tam, gdzie świeciło słońce, a nad imperium brytyjskim nigdy nie zachodziło kompletnie; nawet dziś zawsze znajdzie się jakąś część w zasadzie zdekolonizowanego Commonwealthu, która w danej chwili pławi się w blasku.
Może nie wszyscy urodzeni w 1966 r. pozbyli się nabytej w młodości ideologii. To oznacza, że imperialnie myślący Brytyjczyk nie jest obcokrajowcem nigdy i nigdzie, natomiast każdy inny jest dla tego Brytyjczyka takim samym obcokrajowcem, czy pochodzi z kraju członkowskiego UE czy z Azji, Afryki albo Ameryki Łacińskiej, choć i Brytyjczyk, i Polak, są obywatelami UE.
Oczywiście, brytyjski premier wie, że pracujący w jego kraju migranci polscy wpłacają do brytyjskiego budżetu więcej niż pobierają w formie świadczeń, a gdyby te świadczenia mieli wydawać wyłącznie w Zjednoczonym Królestwie, to przynajmniej niektórzy wyjechaliby stamtąd rychło, nie bez szkody dla brytyjskiego skarbu i rynku, a także idei naszej Europy. A co z wyborczymi głosami Polaków – poddanych Jej Królewskiej Mości? Polityk więc tak nie myśli-mówi, jak Cameron, choćby dlatego, że xenophobia does not pay-off, these days. Cameron najwidoczniej sądzi, że mu się to jednak opłaci. Zna swoich wyborców. My zaś dowiadujemy się od premiera-konserwatysty czegoś o tych wyborcach.
Ale nie ma złego, co by na dobre nie wyszło: Jeżeli świadczenia dla pracowników z Polski zostaną zlikwidowane, to pewnie niepotrzebny stanie się unijny rabat dla Londynu.